Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

ni ubliżyć. Zapewne omyliłam się... czasami się to zdarza...
Pani Mathis, nic nie odpowiedziawszy, jeszcze niżej pochyliła głowę nad robotą i szyła z zajęciem, jakby chcąc tym sposobem odłączyć się od reszty świata, zapomnieć o wszystkich, by i ją zostawiono w spokoju. Sama jedna na świecie, walczyła codziennie ze swem ubóstwem, lecz żyła myślą o swym ukochanym synie, który, jeżeli zaniedbuje ją i rzadko odwiedza, to jedynie dla zdobycia stanowiska, by otoczyć matkę dobrobytem i zapewnić jej szczęśliwą starość.
Babka powróciła ze swego pokoju, niosąc spory węzełek wybranej bielizny i odzieży, a pani Teodora z Celinką podziękowały i, pożegnawszy się, odeszły. Przez jakiś czas po ich wyjściu panowało ogólne milczenie. Wszyscy byli przygnębieni, a Wilhelm z czołem zachmurzonem chodził tam i napowrót po pracowni, nie mogąc się opędzić nawałowi przykrych myśli.
Nazajutrz Piotr był świadkiem zupełnie odmiennej wizyty w pracowni Wilhelma. Drzwi rozwarły się gwałtownie, jakby wichrem szarpnięte i z głośnym chichotem wbiegła strojna, szeleszcząca jedwabiem spódnic księżna Rozamunda de Harn, a za nią postępował wymuszony, wytworny, zimny Hyacynt Duvillard.
— To ja, drogi mistrzu! Przyrzekłam, że złożę ci wizytę, więc przybywam z nieśmiałością