Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

w hotelu, gdy Hyacynt, uparcie traktując swą kochankę, jak fikcję, modlił się do niej, jako do symbolicznej lilii, do przeczystego kwiatu miłości, zniecierpliwiona Rozamunda wpadła w szał i, chwyciwszy szpicrutę, obiła go, ile tchu starczyło. Hyacynt, zestąpiwszy z wyżyn swoich zachwytów, rozgniewał się jak najzwyczajniejszy człowiek i zemścił się wygrzmociwszy ją pięściami. Niespodziewane to grubiańskie zajście zakończyło się, wbrew programowi podróży, zaniechaniem duszy dla ciała. Padłszy sobie w objęcia w miłosnym uścisku, oddali się sobie wzajemnie w sposób zwykły, jak to czynią wszyscy inni śmiertelnicy. Zbudziwszy się nazajutrz, Rozamunda uznała, że z miłosnego zachwytu pozostało jej wrażenie bardzo przeciętne, i nie warto było jechać tak daleko, by tylko tyle znaleźć. Hyacynt zaś miał do niej urazę, że w tak pospolity sposób zakończyła wycieczkę, w której spodziewał się wynieść intelektualne pocieszenie. Po cóż było dążyć ku podbiegunowej okolicy, by skazić jej bozką dziewiczość? Jeżeli taki miał być rezultat ich stosunku, można było pozostać w Paryżu, w tem mieście zwykłego ludzkiego rozbestwienia. Wypowiedziawszy sobie wzajemne swe rozczarowanie, uznali, że utraciwszy czystość swego stosunku nie zdołają na nowo rozniecić pierwotnej duchowej łączności, a nie czując się już w pokrewieństwie ze śnieżnemi parami łabędzi pływających na zaczarowanych jeziorach, wsiedli na okręt z powrotem do Francyi.