Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozamunda przestała wkrótce mówić z podnieconą egzaltacyą o Norwegii, bo stanęło jej żywo w pamięci rozczarowanie, jakiego tam doznała, a o którem nie wypadało spowiadać się przed znajomymi. Zmieniwszy więc głos z rozmarzonego na wesoły, zawołała, śmiejąc się:
— Nie uwierzysz, drogi mistrzu, co mnie spotkało w Paryżu, gdy wróciłam z podróży. Zastałam mój pałacyk zrabowanym, ale to doszczętnie zrabowanym i zniszczonym. Trudno sobie wyobrazić coś wstrętniejszego, bo nietylko wyniesiono i zniszczono wszystko, lecz zanieczyszczono pokoje w sposób najohydniejszy! Oboje zgodziliśmy się natychmiast w przypuszczeniu, że to są figle młodzików z otoczenia pana Bergaza.
Przed paru dniami Wilhelm czytał o tem wzmiankę w wiadomościach brukowych, dzienniki twierdziły, że banda młodych anarchistów wyłamała okna na parterze w pałacyku księżnej de Harn, która wyjechała w daleką podróż, rozpuściwszy całą służbę, nie wyłączając stróża, a złodzieje wszedłszy tam, wynieśli wszystko, nawet meble. Prawdopodobnie musieli zamieszkać w pałacu przez dni kilka i ucztowali, znosząc jedzenie z miasta, a popijając winem z piwnicy księżnej, pozostały bowiem tego ślady we wszystkich pokojach, które zanieczyścili z umyślnem niechlujstwem. Gdy Rozamunda weszła tam i ujrzała, co się stało z jej mieszkaniem, raczej w podziw wpadła, aniżeli w gniew, lecz prawie na-