Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

niezadowolnienia. Ten dworek, należący do chemika nieposiadającego żadnej oficyalnej posady, wzbudzał w nim lekceważenie. Zdawało mu się, że powinien wyraźnie zaznaczyć swoją wyższość nad dawnymi kolegami, których znajdował w poniżającem jarzmie, jak ludzi pracy, należących do pospolitego tłumu. Zastawszy Franciszka wśród książek i papierów, rzekł tonem pobłażliwej wyższości:
— Ach, jeszcze jesteś wśród książek i kajetów, tak, wiem; mówiono mi, że jesteś w szkole Normalnej, więc zapewne egzamina? Podziwiam, podziwiam. Ale, to nie dla mnie. Wszelki przymus budzi we mnie odrazę. Na samą myśl egzaminów, konkursów, czuję osłabienie intelektualności mojej. Mój umysł nie znosi przepisów, mnie potrzeba szerokich wzlotów, nieskończoność jest jedynym nieprzystępnym dla mnie szlakiem. Bo mówmy z sobą szczerze, czemża jest wiedza, jeżeli nie ułudą, zacieśnieniem horyzontu... Zatem, czyż nie lepiej pozostać niewinnem dzieckiem z oczami zapatrzonemi w dal nieskończoną i marzyć z ciekawością pochwycenia niedostępnego, niewidzialnego. Ale, mówię wam, że to najwyższa mądrość i w niej zamknąć się należy!...
Franciszek bywał czasami ironiczny, więc dla własnej zabawy przyznał mu słuszność.
— Tak, tak, byłoby to najlepszem, ale trzeba posiadać wrodzone zdolności, by na zawsze pozo-