Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

strza, by zechciał się zapisać w jej albumie, i nie czekając odpowiedzi Wilhelma, posłała Hyacynta, by przyniósł z powozu przywieziony pamiętnik. Poszedł natychmiast, gdyż słuchał jej we wszystkiem z uległością, lecz z widocznem znużeniem; stosunek, jaki z sobą zawarli, nudził ich, ale Rozamunda zatrzymywała jeszcze do czasu tego kochanka, w czekiwaniu nowego kaprysu, a dla rozrywki wymyśliła sobie zabawkę teroryzowania go szpicrutą.
Wychodząc, Rozamunda zapewniła Wilhelma, że dzień ten będzie pamiętną datą w jej życiu, a żegnając Franciszka i Antoniego, wdzięcznem skinieniem głowy, rzekła do nich, rzuciwszy okiem na swego towarzysza.
— Panowie byliście kolegami Hyacynta w liceum?... Prawda, że to wcale niezłe dziecko?... I byłoby z niego zupełnie milutkie dziecko, gdyby się nie chciał wyróżniać od innych...
Tego samego dnia wieczorem, nadszedł na pogadankę Janzen, a potem Bache. Kółko blizkich znajomych, które się zbierało przy łóżku Wilhelma w dworku Piotra w Neuilly, obecnie raz na tydzień podążało na szczyt wzgórza Montmartre. Piotr pozostawał z nimi i dopiero w ich towarzystwie późno w nocy opuszczał dworek brata. Rozmowa w pracowni Wilhelma toczyła się przy uniesionej w górę oszklonej ścianie, wprost z widokiem na nocny Paryż, migocący w dole nieskończonością drobnych światełek. Trzej chłop-