Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

cy, oraz obie kobiety nie brali udziału w tych zebraniach, bo o zwykłej godzinie powracali do swoich pokojów na górze.
Teodor Morin przybył dopiero około godziny dziesiątej, dotąd bowiem poprawiał wypracowania swoich uczniów, zdarzało się, że te nudne profesorskie prace zajmowały mu część nocy.
Gdy Wilhelm opowiedział gościom o wizycie księżnej Rozamundy de Harn, Janzen zawołał:
— To waryatka, a przynajmniej mocno narwana kobieta! Był czas, gdy przypuszczałem, że będę ją mógł pożytecznie użyć dla sprawy. Zdawało się, że była tak szczerze przejęta słusznością naszych usiłowań... Lecz w krótkim czasie przekonałem się, że jest tylko cierpiącą na bzika i upędzającą się za nowemi wrażeniami.
Janzen pozostawał przez jakiś czas w bardzo blizkich stosunkach z Rozamundą, a teraz mówiąc o niej ożywił się i szczerzej się wypowiadał niż zwykle. Zapewne musiał cierpieć po zerwaniu z księżną, którą zwykł był nazywać królewną anarchii, cierpiał może nie tyle z osobistych względów, co skutkiem zawodu, jakiego doznał, bo liczył, że jej majątek i stosunki towarzyskie staną się w jego ręku potężnemi czynnikami powodzenia i tryumfu sprawy, jakiej życie swe poświęcił.
Opanowawszy swe wzruszenie, rzekł spokojnie:
— Rabunek i splugawienie jej pałacu, to podstępny figiel policyi... W przeddzień procesu Sal-