Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

nanie, iż te wszystkie przeszkody pochodzą z ramienia bandy Duvillarda. Na czyją korzyść? Kogo chcą ujrzeć na czele gabinetu? Tego ja nie nie wiem... Lecz powiadam wam, że to ich robota! Pragną w ten sposób zagłuszyć, stłumić, odwlec wyjaśnienie skandalu Afrykańskich Kolei żelaznych. Gdyby Monferrand nie był tak jawnie skompromitowanym, to jemu przypisałbym prowadzenie tej kampanii. A wreszcie, kto może wiedzieć, jakie są zakulisowe ich sprężyny i upatrzone cele? Lecz „Glob“, który z dnia na dzień wyrzekł się solidarności z Barrouxem, obecnie prawie że codziennie mówi o zdolnościach Mnnferranda i wyraża się o nim z życzliwością i szacunkiem. Podług mnie to syndrom bardzo ważny, bo Fonsègne nie okazuje swej przyjaźni zwyciężonym. Zgodzicie się, że od Izby nie wiele dobrego możnaby się spodziewać. Na pewno knuje się tam coś bardzo wstrętnego.
— Tak, Izba niewiele warta — odezwał się Morin — a ten niedołęga Mège, wiecznie ułatwia pochód innym, nic dotąd nie zdziaławszy dla swojego stronnictwa. Naiwność jego nie ma granic, bo on szczerze jest przekonanym, że dość będzie zostać się, przetrwać i zużyć pewną ilość gabinetów, by wreszcie doczekać się chwili, gdy jemu władza wpadnie w ręce!
Wymienione nazwisko Mège’a wywołało lekceważące uwagi ze strony gości Wilhelma, nikt bowiem nie podzielał jego zapatrywań, a zwłaszcza