jego politycznej taktyki. Jeden tylko Bache miał pewną wspólność opinii z apostołem państwowego kolektywizmu, lecz ponieważ różnił się z nim w szczegółach, przeto ostrzej od innych krytykował każde jego wystąpienie i każde jego odezwanie się publiczne. Janzen, uważał Mège’a za zwykłego zacofanego burżuaza którego trzeba będzie uprzątnąć wraz z jemu podobnymi. Zebrani przyjaciele wyrażali kolejno swoje poglądy i ludzie ci często oddający sprawiedliwość krańcowym swoim wrogom, bezlitosnymi się okazywali względem takiego Mège’a, który w zasadzie niczem się od nich nie różnił, a tylko dopuszczał się zbrodni niepodzielania wszystkich odcieni ich własnych pojęć.
Dyskutowali długo, mięszając i przeciwstawiając systematy, przeskakując od polityki do prasy, oburzając się na dziennik, prowadzony pod redakcyą Sagniera, tego człowieka niestrudzenie płodnego w użyźnianiu swego pisma coraz to nową ławą plotek, denuncyacyj i potwarzy.
— Ach, ten Sanier, jakże wstrętną wykonywa robotę — rzekł Wilhelm, chodząc zwolna tam i napowrót po obszernej pracowni. Niema człowieka, nie ma rzeczy, której by nie obryzgał kałem ze swojej kloaki. Najbliższego przyjaciela gotów w niej utopić, byle mu to dostarczyło materyału do napisania artykułu o nowym skandalu. Lecz najczęściej rozmazuje plotki, niemające żadnej podstawy. Czyście czytali wczorajszy
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.