Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

społecznego, opartego na prawdzie i sprawiedliwości. Rozmawiali głośno, napełniając pracownię brzmieniem zdań wygłaszanych, a oczyma błądzili po nocnej panoramie Paryża, pogrążonego w ciemnościach i zasłanego gwiazdami, jak niebo. Ztąd widziane miasto podczas nocy, przedstawiało się chaotycznie i zagadkowo, a migotliwe światełka zdawały się być iskierkami zarzewia wśród nagromadzonych popiołów. Lecz z ich mowy można będzie rozniecić ogień, tylko któż się podejmie tego zadania?... Ileż minąć ma jeszcze pokoleń, aż wreszcie zrodzi się lepsza dola dla tego miasta i dla ziemi całej? Jakie i kto wypowie słowa zbawienia i kiedy Paryż obwieści je na cztery świata strony?
Późna już była godzina, gdy przyjaciele pożegnali się z Wilhelmem, Piotr zaś pozostał pogrążony w swej zadumie. Nagle się wszakże zbudziwszy z zamyślenia, powstał i zaczął się zabierać z powrotem do siebie. Wilhem, zbliżywszy się do brata, położył mu obie dłonie na ramionach i, wpatrzywszy się w niego, rzekł z tkliwością:
— Kochany mój bracie, widzę, że znów poddałeś się cierpieniu. Lecz od ciebie zależy opanowanie się, bo walkę toczysz tylko sam z sobą, zwyciężysz kiedy zechcesz; trudniej jest tym, którzy cierpią z ogólnych przyczyn, bo nie znajdują pożądanej broni, by zwalczyć świat i zło na niem zagnieżdżone. Bracie, otrząśnij się z do-