Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

Babka i trzej chłopcy zachowali się na jego widok tak spokojnie, jakby żadnej zmiany nie dostrzegli w jego ubraniu. Uważali więc ten ubiór za przynależny mu? Chciwie śledził wyraz ich twarzy, lecz nikt na niego nie zwracał szczególniejszej uwagi, a wszyscy zdawali się być jeszcze uprzejmiejszymi, może by mu ułatwie pierwsze chwile własnego jego niepokoju. Tylko jeden Wilhelm pozwolił sobie na życzliwy, wymowny uśmiech, objawiający serdeczne uradowanie, bo sobie przypisywał przełom, jaki musiał zajść w usposobieniu Piotra. Spełniały się więc jego gorące życzenia! Piotr przerabiał się pod jego wpływem, w jego domu, w tej słonecznej pracowni, pełnej życia i miłości!
Marya także spojrzała na niego, lecz nie objawiwszy żadnego szczególniejszego zdziwienia. Nie domyślała się, nie wiedziała, ile on walk z sobą stoczył, ile przecierpiał z powodu tych prostych słów, jakie rzekła mu niedawno; „Poco nosisz to ubranie?“ A rzekła to wtedy, bo osądziła, iż sutana jest bardzo niewygodnem odzieniem dla człowieka, zajmującego się rzemiosłem.
Przywołała go teraz do okna:
— Piotrze, chodź, zobaczysz coś, bardzo pięknego... Już od chwili patrzę i zachwycam się temi dymami, które wiatr pochyla i gna ku wschodowi... Podług mnie, te dymy nieco fantastyczne, przypominają kształty okrętów; postępu-