Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr słuchał go ze zdziwieniem, a po chwili odpowiedział:
— Nie odmieniłem się... jestem tym samym, którego znałeś, mój ojcze... tylko teraz wypowiadam się przed tobą... Któżby miał na mnie wpłynąć i narzucić mi swoje poglądy?... Nikt nie zajął wobec mnie takiego stanowiska i żadne nowe uczucie nie wypełniło mi serca. Zapewniam cię, mój ojcze , że jestem takim, jakim byłem...
W głosie Piotra było wszakże pewne wahanie się, skryta niepewność. Bo czyż naprawdę nic nowego nie zaszło w jego usposobieniu?... Zapytywał się teraz sam siebie, lecz odpowiedź formułowała się niewyraźnie, nic stanowczego nie narzucało się jeszcze. Odczuwał tylko rozkoszne zbudzenie się do życia, napływ uczuć, które otwierały mu ramiona do uścisku wszystkich istot i rzeczy. Radosne tchnienie życia napełniało mu serce, unosząc go poza otchłań zwątpień, które dotychczas były jego udziałem.
Niewinne serce starego księdza Rose nie pozwalało mu odgadnąć a teraz zrozumieć przyczyn dawnych umartwień Piotra, wszakże kiwał smutnie głową, przypuszczając jakieś szatańskie sidła i pokusy. Czuł się przygnębiony odstępstwem swojego dziecka, jak zwykł był nazywać Piotra, a wypowiadając mu swoje zmartwienie, zaczął nieręcznie mu doradzać, by poszedł się zwierzyć monsignorowi Martha. Spowiedź przed mężem tak światłym może przykrócić zło, mronsigno