cem. Niema Boga w tych podziemiach, w których tułałem się i cierpiałem... a ta bazylika nowo wznoszona, jest urągowiskiem przeciwko rozumowi, prawdzie, sprawiedliwości, olbrzymim gmachem, który, dominując nad Paryżem z najwyższego wzgórza, przypominać nam będzie, że jeszcze istnieją cytadele absurdu!
Spostrzegłszy twarz starego księdza zalaną łzami, zrozpaczony zerwanym z nim stosunkiem przyjaźni, Piotr chciał uciec, lękając się przedłużać tę przykrą rozmowę.
— Zegnam cię, mój ojcze, żegnam!
Lecz ksiądz Rose pochwycił go w ramiona i całując serdecznie, jak buntujące się, lecz najdroższe dziecko, szlochał wśród uścisków.
— Nie żegnaj się ze mną w ten sposób!... Nie żegnaj się, jak gdyby nazawsze!... Ja chcę wierzyć, iż będziemy spotykać się z sobą. Odnajdziemy się, niosąc pocieszenie płaczącym, kęs chleba zgłodniałym... Chociaż mi powiedziałeś, że miłosierdzie nie uleczy złego, jednakże wiem, iż nazawsze miłosiernym pozostaniesz... więc kochać się będziemy w miłości dla biednych i cierpiących!
Z myślą o starym przyjacielu, którego tak głęboko zasmucił, Piotr śpiesznie skierował się ku pracowni Wilhelma.
Wyswobodzony z sutanny, Piotr stał się wkrótce towarzyszem swych trzech dorosłych bratanków, którzy w kilku lekcyach nauczyli go jazdy
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.