Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

opiętego w czarne bicyklowe ubranie, krótkie spodnie i czarne wełniane pończochy.
— O tak, wrócimy około południa — odpowiedziała Marya. — Teraz jest godzina ósma zaledwie, zatem mamy czasu poddostatkiem. Lecz nie czekajcie na nas za śniadaniem, siadajcie do stołu o zwykłej godzinie.
Poranek ten był dla Piotra wyjątkowo rozkoszną chwilą. Gdy wyruszyli z domu, zdawało mu się, że jest w towarzystwie młodego kolegi, zatem nic naturalniejszego, iż z nim uprojektował wspólną wycieczkę do lasu, podczas łagodnie ciepłego dnia wiosennego. Ubrania mieli na sobie prawie jednakowe i to może przyczyniło się do wywołania w Piotrze wrażenia, iż znajduje się w towarzystwie jakby młodszego brata. Wesół był i dziwnie spokojny, oraz ufny. Główną tego przyczyną było swobodne użycie przejażdżki, wspólna przyjemność na świeżem powietrzu wśród piękna natury, zeznanie własnego zdrowia, młodości i siły.
Wsiadłszy do wagonu, Marya zaczęła opowiadać swe wspomnienia z liceum.
— Podczas rekreacyj lubiłyśmy urządzać grę w obóz. Żeby swobodniej módz biegać, związywałyśmy sznurkami spódnice przy kolanach, bo jeszcze wtedy nie były w użyciu dla kobiet takie wygodne spodnie, jak dziś mam na sobie. Podczas gry, miałyśmy zupełną swobodę, trzeba przyznać, żeśmy z niej korzystały, krzycząc, ska-