Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr kiwnął głową na znak, że tego samego jest zdania i rzekł:
— Tak, trzeba go zawiadomić... Ach, ale jakże niemiła to misja!
W tej właśnie chwili dziwny widok uderzył ich oczy. W dzikim i cichym zakątku, w którym siedzieli, mogąc przypuszczać, że się znajdują gdzieś na końcu świata, nagle z pomiędzy krzaków, wyskoczył jakiś człowiek i cwałem przebiegł tuż przed nimi. W pierwszej chwili nie zdali sobie nawet sprawy, że to mogła być ludzka istota, może był to dzik, wypłoszony z legowiska przez gromadę psów gończych? Lecz takie nieprawdopodobne przypuszczenie przemknęło tylko lotem błyskawicy w umyśle dwóch braci; tak, to był człowiek ścigany, lecz człowiek nic już prawie ludzkiego nieprzypominający swą postacią. Pokryty był błotem, przerażony, zdziczały, zmęczony pogonią. Przez chwilę zawachał się, stanąwszy przed strumieniem zagradzającym mu drogę, lecz zaraz począł biedz brzegiem, a czując po za sobą gorący oddech pogoni rzucił się do wody, która dochodziła mu do pasa. Wydostawszy się na brzeg przeciwny, w kilku skokach znikł poza gajem sosnowym. Wkrótce potem nadbiegł oddział dozorców lasku pod komendą kilku agentów. Puścili się cwałem wzdłuż strumienia i zaraz zginęli z oczu. Było to polowanie na człowieka, polowanie okrutne na tle idylicznie wiosennej zieloności, polowanie po-