Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

Marya, trzymając się prosto na siodle, jechała szybko, jak strzała, co jakiś czas odwracając głowę, by spojrzeć, czy Piotr z łatwością za nią podąża. Po wyminięciu większego wozu, zwalniała bieg maszyny, by z uśmiechem powinszować towarzyszowi nabieranej wprawy, a zarazem pochwalić doskonałość bicyklów, na których siedzieli. Pochodziły z fabryki Grandidiera i należały do owego popularnego modelu „Lisette“, przy którym niektóre poprawki zrobił Tomasz, a magazyn „Bon-Marché“, zamawiając w wielkich ilościach, mógł sprzedawać po dwieście piędziesiąt franków za sztukę. „Lisette“ miała wygląd nieco ciężki, lecz w zamian była mocną i wytrzymałą.
— Wyborne maszyny dla ludzi wiele jeżdżących bez względu na jakość drogi — rzekła w dalszym ciągu Marya. — Lecz otóż dojechaliśmy do lasu! Zjedziemy z szosy, by użyć prawdziwie leśnego spaceru. Zobaczysz, jak miło jest puścić się bocznemi drogami, jedzie się po krótkiej, leśnej trawie, jak po aksamicie.
Zboczyli w szeroką, prostą drogę, ocienioną wielkiemi drzewami, a Piotr, zrównawszy się z Maryą, cieszył się nabraną już wprawą.
— Przyznaj, że wcale nieźle posługuję się moją maszyną? Powinnaś być zadowolnioną ze swego ucznia?
— Tak, doskonale się trzymasz na siodle i zaczynam się obawiać, że niedługo mnie prześcig-