Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

ciażby my dwoje, jesteśmy sami, przebiegamy dziesiątki kilometrów obok siebie, i nikt tej koleżeńskiej wycieczce nie może nic zarzucić. Weszło to już w obyczaj i przyucza mężczyzn do koleżeńskich stosunków z kobietami. A takie wspólne wyprawy wśród pól, lasów, piękna natury, muszą dodatnio wpływać tak na kobiety, jak i na mężczyzn. Bo czyż można odbywać bez wrażeń spacer wśród wsi, uroczego powietrza, pędząc z szybkością lotu ptaka, zatrzymując się dowolnie pieszcząc oczy coraz to nowemi krajobrazami, rozweselając umysł i kąpiąc myśli w ożywczem tchnieniu matki-natury! Patrz dokoła. Patrz, jaki uroczy jest ten las, który wspólnie przebiegamy, jaki miły jest pęd powietrza wśród tej zieloności! Czyż te wszystkie piękności nie zachwycają cię, nie przynoszą ci spokoju, otuchy?
W dnie powszednie nie było w lesie spacerującej publiczności, na prawo i na lewo widać było głębiny zieloności, drzewa, krzaki i trawy cicho wychylające się ku słońcu. Poranne, złote jego promienie, padając jeszcze ukośnie, oświetlały jedną połowę drogi, podczas gdy po drugiej stronie zieloność drzew była prawie czarną, bo spoczywała w zupełnym cieniu. Jakże zdrową i wielką rozkoszą jest jazda na bicyklu wśród cudowności leśnej natury! Piotr i Marya sunęli szybko, płynąc jak jaskółki, pojąc się świeżością i zapachem powietrza, muskając trawy lekkiem zetknięciem, jakby im rzeczywiście skrzydła wy-