Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

su? A zaprowadzę cię do uroczego, cichego zakątka...
Lekko zeskoczywszy z bicykla, weszła na wązką ścieżkę, mówiąc Piotrowi, by szedł za nią, Uszedłszy zaledwie piędziesiąt kroków, znaleźli się wśród niewielkiej polanki tak gęsto otoczonej zielonością, iż zdawała się być cudownie uwitem gniazdkiem. Las, jak niezgłębiona puszcza rósł wysoko, wspaniale, swobodnie; cisza była zupełna, a wiosenna zieloność liści z lekkością koronki opinała gałęzie, ozłocone słońcem. Potężne tchnienie życia ogarnęło rozwijającą się roślinność, a zapach ziemi unosił się w ciepłem, łagodnem powietrzu.
Oparli bicykle o drzewa; Marya usiadła pod młodym dębem, a Piotr o kilka kroków dalej na cienistej trawie.
— Teraz jest najprzyjemniejsza pora roku do dalekich spacerów — zauważyła Marya. — Jeszcze niema upałów, jak w lipcu! O, wtedy, po takiej jeździe, panie się pudrują, lecz puder nie wiele pomaga i elegantki muszą pozostać z czerwonemi twarzami... Niestety, niezawsze można popisywać się ze swoją pięknością!
— Ja uważam, że i dziś jest ciepło! — odpowiedział Piotr, ocierając spotniałe czoło.
Żartowała z niego, iż nigdy jeszcze nie widziała go tak rumianym, nareszcie pokazało się, że krew krąży mu pod skórą! Rozmawiali wesoło, bawiąc się, jak dzieci, śmiejąc się byle z czego