Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

wprost z radości tak rozkosznej chwili. Zaniepokojona o jego zdrowie, nie chciała, by siedział w cieniu, będąc spotniałym, więc by ją uspokoić, przeniósł się na inne miejsce, więcej słoneczne. Wtem ostrzegł ją, że pająk wlątał się jej we włosy nad szyją. Pierwej, nim zdążył uwolnić ją od najścia owadu, Marya krzyknęła z przerażenia jak prawdziwa kobieta, jaką pozostała pomimo swej pozornej zuchowatości. Szydziła teraz sama z siebie. Jak można być tak niedorzeczną, by lękać się pająka! Ale jakkolwiek chciała zapanować nad sobą, była blada i głos drżał jej jeszcze z przerażenia. Zamilkli teraz oboje i spojrzawszy na siebie uśmiechnęli się przyjaźnie. Czuli wzajemnie, że się bardzo lubią i zdawało im się, że to uczucie jest czysto koleżeńskie, braterskie. Marya radowała się, iż zajęła się wyleczeniem Piotra, a on wdzięcznym jej był za zdrowie moralne, jakie napływało teraz do jego serca. Mówiąc o tem, patrzeli na siebie z tkliwością, serdecznie, lecz nie przyszła im myśl zmącenia tego błogiego spokoju uczuć uściskiem, bezwiednie i bez wysiłku byli czystymi, jak wielkie dęby rosnące dokoła.
Marya nie pozwoliła Piotrowi zabić pająka, którego zdjął z jej włosów, bo oburzało ją wszelkie niepotrzebne tępienie życia. Długo jeszcze gawędzili wśród słonecznej polanki, a Marya, z ożywieniem mówiła o różnych kwestyach, dowodzą-