cych, że lubiła się nad niemi zastanawiać. Kochała życie i wiedziała, że nigdy nie postąpi wbrew swoim przekonaniom, bo każdy jej czyn był wynikiem obmyślanego postanowienia.
— Trzeba wracać do domu, bo zapominamy, że nas tam czekać będą ze śniadaniem!
Wstali i, doprowadziwszy bicykle do drogi, szybko pojechali przez Leges do Saint-Germain. Czuli się szczęśliwymi, jadąc obok siebie, płynąc w powietrzu, jak dwa ptaki o równym locie. Dzwoneczki bicyklów dźwięczały wesoło a niklowe łańuchy zlekka ślizgały się, cicho sunąć po osiach. Jechali chłodzeni pędem powietrza i dalej wiodąc swobodne wzajemne zwierzenia, było im obojgu dobrze i miło w tem odosobnieniu od reszty świata, więc się zdziwili, gdy przebywszy wspaniałą aleję, ujrzeli się przed zamkiem w Saint-Germain.
Chcąc wrócić do Paryża koleją żelazną, wsiedli do wagonu, zdarzyło się, że już parę kobiet zajmowało w nim miejsca. Marya nagle się zarumieniła, a Piotr, spostrzegłszy to, rzekł żartobliwie.
— Jak widzę, tobie teraz gorąco.
Zaprzeczyła, lecz policzki jej zapłonęły jeszcze gwałtowniej.
— Nie jest mi gorąco... patrz, ręce mam chłodne...
A po chwili dodała:
— Jaka ja śmieszna jestem, rumieniąc się bez
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.