Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

żadnej przyczyny, zupełnie niewiadomo dlaczego!
Tak, zarumieniła się bez przyczyny, jak sama mówiła. Serce jej, które pozostało niewinnie uśpionem wśród leśnej ciszy i pustki, miewało takie nagłe i gwałtowne uderzenia, objawiające się szkarłatnemi kolorami na jej twarzy, co doprowadzało ją do chwilowych rozpaczy.
W dworku na Montmartre, po wyjeździe Maryi i Piotra, Wilhelm zajął się fabrykacyą owej odkrytej przez siebie materyi wybuchowej, której naboje chował do kryjówki w pokoju babki. Fabrykacya ta przedstawiała wiele niebezpieczeństw; którykolwiek z kranów, zapóźno zamknięty podczas manipulacyi, mógł spowodować wybuch, jaki wysadziłby w powietrze dom cały wraz z jego mieszkańcami. Wilhelm wolał więc wyczekiwać chwili, gdy był sam w domu, by nie narażać innych na niebezpieczeństwo. Dziś wszakże synowie jego byli w pracowni, a babka, jak zwykle, zajęta szyciem, siedziała w pobliżu aparatów i specyalnego pieca laboratoryjnego. Lecz znała ona całą doniosłość niebezpiecznych zajęć Wilhelma, a obdarzona wyjątkową odwagą tak dalece do nich przywykła, iż często pomagała mu w manipulacyach, obeznawszy się dokładnie ze wszystkiemi fazami fabrykacji materyałów wybuchowych.
Dzisiejszego poranka Wilhelm wpadł w głębokie zamyślenie, babka przeto, spostrzegłszy to, czę-