Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

nure i głuche, bez trąb myśliwskich i bez malowniczych czerwonych mundurów wykwintnych jeźdźców i arystokratycznych amazonek.
— Zapewne jakiś złoczyńca — szepnął Piotr. — Ach nieszczęsny!...
Wilhelm, potrząsnąwszy głową, rzekł ze zniechęceniem:
— Zawsze tylko pogoń!...
A tymczasem człowiek ścigany galopował bez wytchnienia coraz dalej.
Gdy podczas nocy Salvat, tropiony przez agenta policyjnego, nagle puścił się cwałem i dobiegł jak do bezpiecznej przystani, do lasku Bulońskiego, przyszła mu myśl przemknięcia się wśród drzew aż do bramy Dauphine i spuszczenia się w przekopy fortyfikacyj. Skierował się w tamtą stronę, bo sobie przypomniał, iż wielokrotnie podczas bezrobocia, spędzał tam długie godziny, nigdy się z nikim nie spotykając. Znał dobrze całą miejscowość z mnóstwem zaułków obrosłych gęsto krzakami i wysoką dziką roślinnością, a doły te stanowiły tajemnicze, niewidzialne i nieprzystępne schroniska, uczęszczane przez włóczęgów a także przez pary kochanków. Salvat szedł tam śmiało, pomimo nocy i deszczu, aż wreszcie odkrył jedną z takich nor zapuszczających się pod wysokie brzegi wałów i, na szczęście, znalazłszy w niej pełno suchych liści, rad z odkrycia, zakopał się w nie po uszy. Odzienie