ła sobie jako ideał sprawiedliwość, czcąc ją nadewszystko, może właśnie dla tego, iż całe życie przecierpiała skutkiem niesprawiedliwych prześladowań losu. Gardząc przesądami, pomijając je z wyniosłością, szła do celu, jaki sobie postawiła, uznając to za najważniejszy ze swych obowiązków. Poświęciła się w ten sposób najpierw dla swego męża, następnie dla swej córki, Małgorzaty, a po śmierci tamtych dwojga oddała resztę swego życia wychowaniu trzech wnuków, synów Wilhelma i młodo zmarłej swej córki. Przybyła jej następnie opieka nad Maryą, a oto teraz nie mogła się powstrzymać, by nie zapragnąć przygarnięcia Piotra do familijnego kółka jakiem zarządzała. Musiała osądzić, iż zasługuje on na to wielkie szczęście, a zastanawiała się nad nim długo, będąc nim początkowo bardzo zaniepokojoną. Odecnie zdecydowała się i Piotr został przez nią zaliczony do rodziny, lecz nie wypowiadała swych przyczyn, nie uznając tego za potrzebne. Któregoś dnia rzekła tylko do Wilhelma, że dobrze zrobił, wprowadzając do swego domu Piotra.
Zbliżyła się godzina południowego śniadania, a Marya i Piotr jeszcze nie byli z powrotem; Wilhelm, nie odrywając się od roboty, zawołał:
— Już dwunasta, a dzieci nasze nie wracają, poczekajmy na nich ze śniadaniem, poczekajmy z pół godziny... Tymczasem i ja skończę moją robotę.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.