Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

stwa, podczas, gdy wybiegł do ogrodu na spotkanie Maryi i Piotra. Teraz wybuch był nieuniknionym, jeżeli śmiała ręka nie zbliży się i nie zakręci kranu. Zapewne już nie zdoła tego wykonać, chwila właściwa minęła i katastrofa nastąpi natychmiast.
Niejednokrotnie się już zdarzało, że Wilhelm z zimną krwią ryzykował śmierć ponieść przy swoich pracach laboratoryjnych, lecz dziś owładnęła nim niemoc, stał, jakby wrośnięty w ziemię, nie mając odwagi na zrobienie paru kroków, drżał całem ciałem, przerażony myślą nastąpić mającej zagłady. Stracił nieledwie głos w oczekiwaniu wybuchu, który miał cały dom wysadzić w powietrze, wreszcie, jąkając się, szepnął:
— Babko, babko... Aparat, kran... Wszystko skończone, skończone... Zginiemy...
Staruszka podniosła głowę, nie rozumiejąc.
— Co takiego?... Co tobie?
Lecz spastrzegłszy zmienioną twarz Wilhelma, nieprzytomnego z przerażenia, spojrzała na aparat i odczuła grozę niebezpieczeństwa.
— Ach, zapomniałeś o swojej robocie!... Trzeba zakręcić kran?... Wszak tak?...
I bez pośpiechu, położywszy rozpoczęte szycie na stoliku obok siebie, wstała swobodnie jak do każdego innego zajęcia i, zbliżywszy się do aparatu, zakręciła wiadomy kran, bez śladu zaniepokojenia na twarzy.