Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

Neuilly, ból wielki napłynął mu do serca. Słowa Maryi dokuczały mu, zabijały go. Dlaczego w pierwszej chwili nie odczuł tego bólu i wysłuchał owych słów spokojnie, z uśmiechem? A dlaczego brzmiały mu one w pamięci przez resztę dnia i nieciły w nim ból coraz dotkliwszy? Nagle prawda odsłoniła się jego oczom. Kochał Maryę, rozkochał się w niej gwałtownie, namiętnie!...
Uczyniwszy to odkrycie, zrozumiał niejasne dotąd strony swego usposobienia względem tej młodej dziewczyny. W pierwszych czasach znajomości, zdawało mu się, że go ona razi, i we wszysikiem drażni, a było to wprost tylko wzruszenie pierwszego porywu miłości. Czuł się następnie podbity jej dobrocią, wesołością, rozkoszował się słodyczą tego, co uważał za braterskie dla niej przywiązanie. Któż go uleczył i uwolnił od walk, jakie w nim wrzały?... Marya i miłość dla Maryi. Zastanawiał się nad rozwojem tego uczucia w swem sercu i dzisiejszy spacer poranny zajaśniał przed nim, jak najrozkoszniejsza chwila w życiu. Te kilka godzin razem z nią spędzonych przyśpieszyły ujawnienie się dotąd kryjącej się miłości. Las i wiosenne piękno natury chwyciły go i tchnęły w niego życie, był teraz zdrów i silny, cały należący do kobiety, którą miłował. Teraz dopiero zrozumiał, dlaczego czuł się tak niewypowiedzianie szczęśliwym podczas dzisiejszego spaceru. Ciało jego