Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

było na nim mokre, cały był unurzany w błocie, bo kilkakrotnie się przewrócił, poślizgnąwszy się wśród kałuży, a z wałów spuścił się tu na czworakach, czepiając się rękoma o spotykane gałęzie i chwasty. Suche liście znalezione w norze były dla niego dobrodziejstwem, osuszył się w tej pościeli i wypoczął po nużącym biegu wśród ciemności. Deszcz lał bezustannie, lecz Salvat w swej kryjówce był na to obojętnym, a zdrętwiały z głodu i znużenia wkrótce zasnął. Przebudził się dopiero gdy dniało. Musiała być godzina szósta zrana. Lecz poruszone przez niego wejście do kryjówki zalała woda, liście, w których spędził część nocy, były teraz wilgotne, zdawało mu się, że spoczywa w lodowato zimnej kąpieli. Postanowił wszakże tu pozostać, czując się w bezpiecznem ukryciu przed obławą, jaką niezawodnie urządzą na niego od rana. Nikt go tutaj nie mógł odgadnąć, był niewidzialnym nawet o parę kroków; liście przykrywały go całego, nieledwie że z głową. Leżał więc spokojnie, patrząc na wzrastające światło dzienne.
Około godziny ósmej, banda policyjnych agentów przeszła tuż około niego, szukając go w fosach fortyfikacyj, lecz nikt go nie dostrzegł. Jak słusznie sądził, od świtu zorganizowano na niego obławę. Gdy usłyszał zbliżające się w jego stronę kroki ludzkie, serce zabiło mu gwałtownie, był wylękły, jak zwierzyna obstąpiona przez myśliwych. Kryjówka jego znajdowała się pod wa-