Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

Niespodziewane przyjście Wilhelma nietylko zdziwiło, lecz, w pierwszej chwili zakłopotało Piotra. Zauważył, że Wilhelm jest przygnębiony, chmurny, więc, milcząc, wstał i zaczął się śpiesznie ubierać.
— Czy masz nam co do zarzucenia, żeś przestał do nas przychodzić?
— Jak możesz coś podobnego przypuszczać, Wilhelmie!
— Więc dlaczego stałeś się niewidzialnym u nas?... Dlaczego znów od nas stronisz? Przywykliśmy widzieć cię codziennie, więc markotno nam, gdyś nas opuścił.
Piotr szukał w myśli jakiego wykrętu, a nie mogąc znaleźć nic prawdopodobnego, zmięszany, szepnął:
— Miałem pilną robotę, nie mogłem oddalić się z domu... Wreszcie, cóż chcesz, znów oplątały mnie moje czarne myśli, więc nie chciałem się wam pokazać z twarzą zbolałą i smutną...
Wilhelm oburzył się:
— Więc gdy jest ci źle, stronisz od nas i wyobrażasz sobie, że tym sposobem umniejszasz nam smutku! Wszyscy z przykrością odczuliśmy twoją nieobecność... Marya, zawsze wesoła i zdrowa, miała onegdaj tak silną migrenę, że cały dzień pozostała w swoim pokoju. Jeszcze wczoraj znać po niej było ślady niedomagania, była smutną, nerwową i milczącą. Bez ciebie jest nam wszystkim źle i nudno.