Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiąc to, Wilhelm patrzał bratu prosto w oczy, pragnąc odgadnąć jego myśli, nie zdradzając wszakże własnych swych domysłów.
Piotr, chcąc odeprzeć siłę badawczą jego wzroku, a przytem przerażony wieścią o chorobie Maryi, zdobył się tym razem na kłamstwo i rzekł głosem spokojnym:
— Nie dziwię się, że Marya jest niezdrową, bo już to zauważyłem podczas naszej wycieczki do Saint Germain... A o mnie się nie kłopocz, rzeczywiście miałem trochę zajęcia w domu, lecz dziś byłbym na pewno do was przyszedł.
Wilhelm jeszcze przez chwilę na niego patrzał, a następnie może przekonany jego słowami, a może tylko odkładając na później dalsze badanie, zaczął mówić o czem innem. Był serdecznym, prawie wesołym, lecz Piotr zbyt dobrze go znał i gorąco kochał, by nie dostrzedz wielkiej w nim przemiany. Zaniepokojony, spytał.
Zle wyglądasz, czyś niezdrów?
— Ja, niezdrów?... O nie! Jestem tylko wzruszonym, przygnębionym... Wiesz, z jakiem przejęciem się śledziłem dotąd wszystko, co się odnosiło do sprawy Salvata... Wiesz, jak się oburzałem na bezczelne wyzyskiwanie czynu tego człowieka, a dziś sądzić go będą, dziś więc zapewne zgniotą go ostatecznie...
Od tej chwili Wilhelm mówił już tylko wyłącznie o Salvacie i jego sprawie, jakby chciał