Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

sprawę sądową, znajdowali się przyjaciele Salvata, przedostawszy się wraz z tłumem. Poza innem odgrodzeniem były dębowe ławy dla świadków, oraz miejsca dla osób dopuszczonych za biletami, stłoczeni goście siedzieli nieledwie że na kolanach jedni drugim, całe zaś pretoryum zajęte było rzędami krzeseł, jak w sali koncertowej i tu zasiedli uprzywilejowani, znajomi sędziów trybunału, dziennikarze, damy, ludzie polityczni i wpływowi, a liczba ich była tak wielką, że musiano urządzić dodatkowe siedzenia aż po za oficyalnem biurem sędziów. Mnóstwo adwokatów w togach i beretach wypełniało wszystkie wolne kąty sali, zbijając się w jedną całość z masą nagromadzonej, stłoczonej publiczności.
Piotr nigdy dotąd nie był w sali posiedzeń Trybunału i zdziwił się, wszedłszy, bo wyobrażał sobie coś bardzo wspaniałego i uroczystego. Świątynia ludzkiej sprawiedliwości wydała się mu małą, ponurą i wątpliwej czystości. Estrada, przeznaczona dla sędziów, była tak nizką, że zaledwie wyróżniał fotele prezydenta i dwóch asesorów. Wszystko wydawało się tutaj ponure z powodu ciemno-zielonych ścian i dębowego drzewa ław, stołów, balustrad i sufitu, ciętego w głęboko rzeźbione kwadraty. Okien w sali było siedem, lecz niewielkie, wysoko umieszczone i przysłonięte mizernemi, białemi firaneczkami, przepuszczały blade światło, które padało na przeciwną część izby, podczas gdy po stronie okien