Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

Duthil słuchał poważnie i rzekł z godnością męża stanu:
— Bywają ważne godziny w życiu narodu... zdemoralizowane społeczeństwo zdaje się padać, lecz wtedy, na szczęście występuje człowiek silny, energiczny, który, ująwszy rząd w swoje dłonie, staje się zbawcą ojczyzny... Takim mężem w chwili obecnej jest Monferrand... On bez naszej pomocy doszedłby do władzy, położenie kraju powołało go do steru rządu... Jedyna to pomiędzy nami dłoń żelazna, która nas wszystkich może zbawić.
— Tak, wiem coś o tem — rzekł szyderczo Massot. — Zapewniano mnie nawet, że jeżeli sklejono ministeryum w przeciągu dwudziestu czterech godzin, to jedynie dla dodania ducha ludziom, którzy dziś będą tu wyrokować. Sędziowie przysięgli, oraz cała magistratura wie, że jeżeli Monferrand jest u władcy, to trzeba wydać wyrok śmierci, i nie zawahają się, bo wstąpiła w nich wielka odwaga, mają za sobą żelazną pięść świeżo mianowanego prezesa gabinetu.
— Trzeźwość poglądów, jest prostym wynikiem władzy — zauważył sentencyonalnie Duthil, który rzeczywiście zaczynał nabierać wysokiego o sobie pojęcia. — Trybunał musi dziś wydać wyrok śmierci, bo tego żąda spokój i dobro kraju, a sędziowie, stojący na straży bezpieczeństwa publicznego, powinni wiedzieć, że działają zgodnie z wolą najwyższych przedstawicieli narodu, jaki-