Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

dej modniarki, oraz na szklany słój, napełniony spirytusem, w którym spoczywało coś mglisto-białego. Była to ręka dziewczęcia, które padło zmiażdżone wybuchem pod bramą pałacu. Przechowano tę rękę oderwaną od ramienia nie mogąc zachować i przynieść ciała rozszarpanego bombą.
Wreszcie rozpoczęło się badanie obwinionego. Podczas, gdy Salvat stał w pełnem świetle padającem na niego wprost z okien sali i, jak zbrodniarz, otoczony był czterema żandarmami, w cieniu pod przeciwną ścianą, czychali na niego sędziowie przysięgli, mający już wyrok śmierci w pogotowiu. Wilhelm i Piotr odczuli cały tragizm tego przeciwstawienia.
Prezydent de Larombière traktował Salvata z góry, z pogardą i z obrzydzeniem. A jednak chudy, żółty ten człowiek był uczciwego charakteru, odznaczał się skrupulatnością i prawością tradycyjnych piastunów sprawiedliwości, lecz umysł jego zaskrzepł w przeszłości i nie rozumiał nowych tendencyj, więc każdy obwiniony był podług niego zbrodniarzem, którego należało karcić z surowością biblijnego boga. Pan Larombière jąkał się, a ta wadliwość mowy bolała go, jak nieustające nieszczęście, twierdził, iż gdyby nie to, był by niezawodnie jednym z najsłynniejszych mówców swego czasu. Rozgoryczony, iż rozminął się z rzeczywistem swem powołaniem, był cierpkim, okrutnym, niezdolnym wznieść się do