Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

Posiedzenie zostało chwilowo zawieszonem a w sali wybuchły natychmiast głośne rozmowy.
— Salvat mi się podoba — oświadczyła księżna, rozbawiona, jak w teatrze podczas antraktu. — Ma piękne oczy i czułe spojrzenie... Nie przecz, mój drogi... nie chcę, abyś źle o nim mówił... Wreszcie wiesz, że jestem anarchistką w duszy... tak, jestem anarchistką.
— Ja nic złego o nim nie powiedziałem — rzekł wesoło Duthil. — Ale kto powinienby zawsze dobrze o nim mówić, to nasz przyjaciel Amadieu; sprawa Salvata uczyniła go sławnym, nigdy o nim tyle nie mówiono, a sędzia to lubi. Od początku sprawy zwrócił na siebie ogólną uwagę, dzienniki zrobiły z niego najmodniejszego z sędziów śledczych, słowem, Amadieu jest obecnie wybitną osobistością w Paryżu.
Massot określił położenie, szydząc ze swą zwykłą wzgardliwą grzecznością.
— Anarchię warto, chociażby sztucznie podtrzymywać... przy tem ognisku niejedna upiekłaby się pieczeń... Chociażby bomba Salvata! Iluż ludziom ona dopomogła!... Nawet mój szef nie może się na nią uskarżać i może dlatego tak się w tej chwili przymila do pięknej Sylwii. Fonsègne ma łeb na karbu... sprytna sztuka... A Sagnier, ile zbił pieniędzy na nieszczęsnym Salvacie, a jednak właściwiej on powinienby siedzieć pomiędzy czterema żandarmami, nie na krześle za plecami prezydenta de Larombière.