Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozamunda, przypatrując się publiczności, obróciła się i spostrzegła za sobą Wilhelma z Piotrem, lecz tak się przeraziła, ujrzawszy tego ostatniego w cywilnem ubraniu, że nie śmiała się z nim przywitać. Zapewne opowiedziała szeptem swoje zdziwienie sąsiadom, bo Duthil i Massot także się obejrzeli, lecz przez dyskrecyę udali, że go nie poznają i nic nie widzą. Gorąco w sali było teraz tak duszne, iż jedna z obecnych kobiet zemdlała. Naraz, odezwało się znów piskliwe jąkanie prezydenta, nastąpiła cisza, nie chciano nic uronić z ciekawego widowiska.
Salvat wstał, trzymając w ręku kilka ćwiartek papieru. Z trudnością wytłomaczył, że chce dopełnić zeznania przeczytaniem tego, co napisał poprzednio, dla jasnego przedstawienia przyczyn zamachu. Prezydent de Larombière spojrzał na niego z oburzeniem i myślał nad znalezieniem sposobu przeszkodzenia podobnemu czytaniu, lecz zrozumiawszy, że niemoże nakazać milczenia obwinionemu, upoważnił go gestem gniewnej pogardy.
Salvat zaczął czytać, nieumiejętnie, lesz pilnie jak żak, zacinał się, truchlał, ale stopniowo zapominając o swem początkowem onieśmieleniu, kładł nacisk na zdania, które mu się więcej podobały jako streszczenie myśli rozsadzających mu piersi. Wypracowanie, jakie napisał i obmyślił podczas samotnych dni więzienia, było krzykiem rozpaczy i buntu nieraz powtarzanym przez wy-