Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

unikającym szynków i niezdolnym do wyrządzenia komukolwiek krzywdy!
Przesłuchanie świadków przeciągnęło się do godziny czwartej. Duszne, gorące powietrze sali rozpłomieniło zmęczone twarze, majaczące coraz niewyraźniej wśród atmosfery, pełnej ryżawego oparu, a światło padające z okien coraz było bledsze. Kobiety wachlowały się, a mężczyźni ocierali spocone czoła. Lecz ciekawość przykuwała wszystkich na miejscu, zapalając oczy bezlitosnem zadowolnieniem.
— Ach — westchnęła Rozamunda — myślałam, że zdążę wstąpić na filiżankę herbaty do jednej z moich znajomych, która mnie czekać będzie o godzinie piątej... Umrę z głodu...
— Nie wyjdziemy ztąd, jak o godzinie siódmej a może nawet znacznie później — rzekł Massot — Nie śmiem pani proponować przyniesienia rogalka, bo napewno nie wpuszczonoby mnie z powrotem.
Podczas, gdy Salvat czytał swoje wyznanie wiary, Duthil uśmiechnął się pogardliwie, wzruszając ramionami, a gdy skończył, rzekł półgłosem:
— Co za niedorzeczność, co za dzieciństwo!... I powiedzieć, że ten głupiec głowę swoją położy za brednie, które mu się w niej roiły... On protestuje przeciwko bogaczom i nędzarzom! Ale zawsze tak było na świecie i tak pozostać musi!... Piorunuje przeciwko bogaczom, bo sam zawsze