Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

w spirytusie blada rączka dziewczęcia, ofiary zamachu, i głosem drżącym z politowania opowiedział smutny jej koniec. By dodać otuchy sędziom przysięgłym, prokurator zakończył znów pochwałą nowego ministeryum i rzekł do nich wprost, że mogą bez obawy spełnić swój obowiązek, skazując na śmierć obwinionego, rząd bowiem jest zdecydowanym na surowe karcenie anarchistów, zagrażających publicznemu bezpieczeństwu bezprawiem swych teoryj, które w czyn chcą zamieniać.
Z kolei przemówił młody adwokat, któremu oddano obronę Salvata. Powiedział, co powinno było być powiedziane, bez patosu i z wielką ścisłością. Widocznem było, że należał do innej szkoły, przekładającej prostotę i dbałej przedewszystkiem o prawdę. A więc opowiedział rzeczywiste fakty życia Salvata, jak nad nim od dzieciństwa ciążyły fatalności społeczne, a zamach, jakiego się dopuścił, był tylko wynikiem przecierpianych męczarni, które rozegzaltowały do szału tę naturę skłonną do gorączkowego marzycielstwa. Czyż zbrodnia jego tylko na nim jednym ciążyć powinna... czy znaczna część winy nie wypływa wprost z wadliwości organizacyi społecznej?... Któż z ludzi bezstronnych nie usprawiedliwi tego ubogiego robotnika, który, umierając z głodu wraz ze swą rodziną, w chwili rozpaczy rzucił bombę pod dom bogacza, będącego dla niego przedstawicielem jednostek nie-