Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

dam znów zemdlało, a nawet jednego z mężczyzn trzeba było wynieść z sali, ponieważ padł nieprzytomny, skutkiem braku powietrza i nieznośnego gorąca. Wszakże innych to nie zrażało i postanowili pozostać do końca. Odtąd ani jedna osoba nie opuściła miejsca swego w sali.
— Jeszcze chwilę, a wszystkiemu będzie koniec — rzekł Massot. Każdy z przysięgłych przyszedł dziś z wyrokiem gotowym w kieszeni. Patrzałem na nich, podczas gdy adwokat przemawiał do ich umysłu i serca. Pogrążeni w cieniu, drzemali w dalszym ciągu. W każdym razie z ciekawością byłbym zajrzał w ich mózgi.
— A pani zawsze głodna? — zapytał Duthil Rozamundę.
— Umieram z głodu... Nie dojadę do domu... musisz mnie pan zaprowadzić gdzie na ciastka... Ale nie żałuję, że tu jestem.. to bardzo interesujące... pomyśleć, że w tej oto chwili decydusą za ścianą o życiu człowieka! Tak, albo: nie, od tych słów wszystko teraz zależy!
Piotr znów ujął dłoń Wilhelma, bo chociaż sam był zbolały, odczuwał rozpaczliwe przygnębienie brata. Milczeli obadwaj, gdyż zbyt wielki natłok szarpiących myśli opływał ich równocześnie, tysiączne bóle dokuczały ich sercom bez wyraźnego sformułowania przyczyn. Cała nędza ludzka, oraz ich własna, wszystkie nadzieje, bóle i umiłowania wypowiadały się w nich cierpie-