Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.

niem. Wśród zamętu i wrzawy całej sali, wyczekującej niecierpliwie rozwiązania się dramatu, bracia drżeli z przerażenia, zdawało się im, że słyszą straszliwe jęki ofiar bezbronnych wobec szalonego egoizmu silniejszych. W sali zapadał zmrok, lecz nie zapalano świateł, spodziewając się natychmiastowego wydania wyroku. Wśród zamierającego dziennego światła tłum publiczności zlewał się w jedną niewyraźną całość, rozpływającą się i zatapiającą w szarym oparze. W głębi, poza biurem trybunału, strojne kobiety w jasnych sukniach, zdawały się być blademi widziadłami o roznamiętnionych oczach, a togi licznych adwokatów stanowiły wielką czarną plamę, która, zwiększając się w miarę coraz większej ciemności, groziła nadejściem nocy. Bitumowy obraz Chrystusa znikł i pozostała tylko biała plama jaskrawo odcinającego się biustu Republiki. Ta gipsowa głowa zdawała się być głową zimnego trupa, wynurzającego się wśród ciemności.
— A co, powiedziałem — zawołał Massot — że niedługo będziemy na nich czekać!
Rzeczywiście, zaledwie po kwadransie nieobecności, sędziowie przysięgli wracali, defilując z hałaśliwem stąpaniem wzdłuż ław dębowych. Zaraz za nimi zjawił się cały poprzedni skład trybunału. Wzruszenie w sali wzmogło się i jakby nagle zerwany wicher trwożnego niepokoju kołysał głowami zabranych. Niektórzy wstali,