innym wyrywały się mimowolne słowa, nikt nie po ostał chociażby w pozornym spokoju. Jeden z przysięgłych, człowiek otyły, o wielkiej czerwonej twarzy, musiał czekać, by się w sali uciszono.
Głosem ostrym, trochę zacinając się, oświadczył:
— Na honor i sumienie, w obliczu Boga i w obliczu ludzi, odpowiedź jury w kwestyi zabójstwa jest „tak“ — większością głosów.
Noc już prawie zapadła, gdy znów wprowadzono Salvata. Wobec przysięgłych, prawie niewidzialnych w cieniu, stanął Salvat, a na twarz jego padały ostatnie promienie światła z wysokich okien przeciwległej ściany. Nawet postacie sędziów były przyćmione, czerwone ich togi prawie były czarne. W całej sali tylko postać Salwata występowała wyraźnie, a chuda, znużona jego twarz o rozmarzonych oczach słuchała, bo pisarz sądowy czytał teraz głośno uchwalony wyrok.
Zatem nic nie mówiono o łagodzących okolicznościach, Salvat zrozumiał i, gdy zapadło milczenie, z twarzą nagle rozpogodzoną rzekł:
— A więc śmierć. Dziękuję sądowi.
Zaraz potem odwrócił się w stronę publiczności, pragnąc dojrzeć wśród zmroku twarze przyjaciół. Wilhelm wyraźnie uczuł, że Salvat go poznał i że jeszcze raz przesyła mu nieme podziękowanie za kawałek chleba, jaki niegdyś
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.