Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

w ciężkich dniach głodu, otrzymał z jego ręki. Musiał także dostrzedz Wiktora Mathis, bo Wilhelm, obejrzawszy się, ujrzał Wiktora zawsze w tej samej pozie, lecz z oczyma szeroko, nieruchomie rozwartemi. Twarz miał niezmiernie bladą i groźną obietnicami.
Teraz nic już nie można było słyszeć z ostatniego pytania, z narady trybunału i wyroku. Wzburzenie sali zagłuszyło wszystko, bo chociaż od początku sprawy spodziewano się, że oskarżony zostanie na śmierć skazany i pomimo że tego sobie życzono, teraz, wobec zapadłego wyroku, napływała, do serc litość i prawie współczucie.
Gdy mu zakomunikowano wyrok trybunału, Salvat wyprostował się i, chociaż żandarmi już go wyprowadzali, krzyknął z całych piersi:
— Niech żyje anarchizm!
Krzyk ten nikogo nie zgorszył, a nawet nikogo nie przeraził. Publiczność opuszczała salę znużona, jakby nadmiar zmęczenia przytępił jej żądze. Widowisko trwało zadługo i było zbyt uciążliwem. Spieszono się, by odetchnąć świeżem powietrzem i otrząsnąć się z przykrego wrażenia.
W sali poczekalnej Wilhelm i Piotr przeszli około Duthila i księżnej, których zatrzymał generał de Bozonnet, rozmawiający z Fonsègnem. Wszyscy czterej rozprawiali bardzo głośno, narzekając na gorąco, na głód, i zgadzali się w zdaniu, że sprawa nie była tak interesującą, jak przypuszczali. Lecz wszystko dobrze się