Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

Mógł się ocalić tylko ucieczką. Salvat natychmiast to zrozumiał i puścił się galopem, przeskakując przeszkody, biegnąc pomiędzy drzewami, nie zważając, czy go kto widzi, nie oglądając się poza siebie. Kilku susami przeskoczył wszerz aleję de Saint-Cloud i rzucił się w gęstwinę drzew, ciągnącą się pomiędzy tą aleją, a aleją Reine Marguerite. Tutaj znalazł się w najgęstszej części lasku Bulońskiego, i byłby może mógł ujść pogoni, skryć się i zgubić, gdyby pora roku była późniejsza, gdyby liście na krzakach były w pełni swego rozwoju. Przez chwilę uczuł się sam, zatrzymał się i pilnie wsłuchiwał się w dochodzące szelesty. Nie widział i nie słyszał nikogo; może stracili trop, może uszedł pogoni?... Cisza była zupełna, a spokój pełen łagodnej słodyczy tchnął powietrzem pachnącem wiosną i ożywczem ciepłem. Lecz niezadługo odezwał się stłumiony okrzyk sygnału i Salvat znów począł biedz prosto przed siebie, bez oznaczonenego celu, uciekał, by uciekać. Dopadłszy do alei Reine Marguerite, ujrzał rozstawionych rzędem agentów. Biegł więc lasem wdłuż alei. Czuł, że oddala się teraz od Boulogne, pędząc napowrót w kierunku, z takim trudem dopiero co przed godziną przebytym. W głowie mu się mąciło, chciał powziąść jeszcze jakiś plan, lecz nie mógł. Wszakże wysiłkiem woli opanował się o tyle, iż zapragnął dobiedz do Sekwany. Myśli tej uczepił się, jak ostatniego możliwego ratunku. Cwałować