Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

skończyło, jak powtarzał Fonségne, bo wyrok śmierci był koniecznością polityczną i społeczną, śmierć Salvata jest teraz rękojmią spokoju publicznego, który przez tak długi czas był zakłóconym z powodu tego człowieka.
Przechodząc przez most, Wilhelm się zatrzymał i, wsparłszy się łokciami o balustradę zapatrzył się w szarą wodę Sekwany, połyskującą odblaskiem zapalających się gazowych latarni. Piotr przystanął przy bracie i obadwaj, milcząc, wdychali orzeźwiające powietrze i rozkoszny chłód powiewający od rzeki. Długo tak stali pochłonięci troską własnych serc swoich, Piotr z goryczą myślał o danem przyrzeczeniu powrotu na Montmartre, gdzie wiedział, że oczekuje go okropność przymusu i czuwania nad sobą, by nie rozbudzić podejrzenia o przyczynach swej męki. Wilhelm, zamyślony, pragnął przeniknąć rodzące się w swem sercu domysły, przypominał sobie niepokój Maryi, jej odmianę pod wrażeniem nowych uczuć, z których sama nie zdawała sobie sprawy. Czyżby ci bracia tak serdecznie miłujący się wzajemnie, byli teraz w przededniu cierpień, walk i przeszkód ku szczęściu swojemu?... Serca się im krwawiły w przeczuciu mąk oczekiwanych, a dzień przebyty wśród głębokich wzruszeń napełniał ich przygnębiającym smutkiem.
Ruszyli z miejsca i szli wybrzeżem Sekwany. Naraz Wilhelm poznał idącego przed nimi Wiktora Mathis. Szedł sam w ponurem zadumaniu.