się zbrodni społecznej, która będzie wyzwaniem do krwawej i zażartej wojny klas. Słów Wilhelma rodzina wysłuchała w milczeniu, przypisując je nadmiarowi przebytych wzruszeń. Szanowano cierpienie ojca, który teraz całemi godzinami siedział pogrążony w ciężkiej zadumie i prawie porzucił swoje zwykła zajęcia. Bywały dnie, gdy rozkładał plany i papiery odnoszące się do uczynionego wynalazku, do owego materyału wybuchowego o nieznanej dotąd sile i przypatrywał się, na nowo obliczał szczegóły narzędzi wojennych, jakby ważąc doniosłość daru, jaki zamierzał złożyć Francyi by panowała nad światem, narzucając mu swoją wolę w imię prawdy i sprawiedliwości. Lecz podczas długich godzin, jakie spędzał nad rozrzuconemi na stole papierami, wpatrzony w nie a jednak ich niewidzący, nawał myśli go oblegał. Może powątpiewał o pożytku oddania Francyi tak niebezpiecznego daru?... Bo może ta Francya, którą widział jako dobroczynną przewodniczkę narodów ku szczęśliwszej! przyszłości, źle użyje potężnej broni, jaką jej powierzy... może, zamiast obdarzyć świat wieczystym pokojem i ogłosić ludom panowanie braterstwa na ziemi, zapragnie je ujarzmić, a tym sposobem przygotować wojnę, której końca nie można przewidzieć! Ach, bo ten Paryż uważany przez niego za mózg świata, z którego ma się zrodzić jasna dla wszystkich przyszłość, ten Paryż jakże okropnych zbrodni jeszcze się dopuszcza!
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.