Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

poza któremi widniał Paryż w pełni słonecznego oświetlenia. Wilhelm patrzył nieruchomie na babkę, lecz prawdopodobnie, że jej nawet nie widział, ona zaś od czasu do czasu podnosiła oczy na niego, jakby wzywając go do zwierzeń, od których on się powstrzymywał.
Milczenie przedłużało się, wreszcie babka zdecydowała się na pytanie:
— Wilhelmie, co tobie jest... od jakiegoś czasu jesteś innym, niż zwykle... Dla czego mi nie mówisz tego, co masz mi do powiedzenia?...
Sprowadzony na ziemię, zdziwił się:
— Tego, co mam tobie do powiedzenia?...
— Tak. Wiem to również dobrze jak ty, lecz powinieneś ze mną o tem pomówić, ponieważ chcesz, aby wszystko w domu działo się z moją wiedzą.
Pobladł z nadmiaru wzruszenia. A więc nie omylił się w domysłach, kiedy i babka o tem wiedziała! Lecz uląkł się mówić o tem, bo nieuchwytne dotąd podejrzenia nabiorą znaczenia, a wszak chętnie w siebie wmawiał, że może to są tylko urojone przez niego wymysły. Milczał więc, ale babka rzekła po chwili:
— Mój drogi synu, tak stać się musiało. Od pierwszego dnia przewidziałam, że tak się stanie... Ale cię nie ostrzegłam, bo przypuszczałam, że to wszystko było przez ciebie samego przygotowane i obliczone... Lecz widząc, że cierpisz, przekonałam się, że się omyliłam.