Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

Zamilkła, a Wilhelm, nie spuszczając z niej wzroku, drżał z bólu, nie mogąc słowa przemómówić. Mówiła więc w dalszym ciągu:
— Tak, wyobraziłam sobie, że i ty sam tego pragnąłeś, albo, że, przyprowadziwszy pomiędzy nas Piotra, chciałeś się przekonać, czy Marya kocha cię inaczej, niż ojca... Słuszne mogłeś mieć wątpliwości.. różnica wieku pomiędzy wami jest wielką, jej życie dopiero się rozpoczyna, a twoje jest na schyłku.. Wreszcie twoje prace odrywają cię z konieczności od wyłącznego oddania się uczuciu... Twoja misya jest inna...
Wilhelm, złożywszy ręce, zbliżył się ku babce, błagając:
— Ach, mów wyraźniej.. mów jasno, co o tem myślisz!... Biedne moje serce jest tak poranionem i tak mi dokucza, że nie jestem w stanie zdobyć się na trzeźwe zrozumienie położenia, a chciałbym wiedzieć prawdę, i powziąść decyzyę... Ach, babko ukochana, za której radami zawsze dotąd postępowałem w życiu, odsłoń mi prawdę! Wiesz, że zawsze kochałem i czciłem cię, jak matkę, powiedz, dlaczego nie ostrzegłaś mnie, kiedy całe zło przewidziałaś od początku... dlaczego dozwoliłaś, by to się działo, kiedy widziałaś, że umieram z rozpaczy?... Ach, powiedz, powiedz dlaczego?...
Zwykle była małomówną, a przywykłszy do królowania w domu, nie dopuszczała nawet myśli, by kto śmiał pytać się o przyczyny jej po-