Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

stępowania. Wszyscy domownicy, nie wyłączając Wilhelma, spełniali jej wolę z bezgraniczną ufnością w wysoki jej rozum, kierowała nimi bez wypowiadania całości swych myśli, a ta jej zagadkowość dodawała jej powagi.
Nieledwie ze zdziwieniem spojrzawszy na Wilhelma, odpowiedziała:
— Dlaczego miałam o tem mówić... Czyż fakta nie mówią same za siebie?... Prawda, że pochwaliłam twój projekt małżeństwa z Maryą, bo rozumiałam, że inaczej nie będzie ona mogła pozostawać zawsze w twoim domu... wreszcie, było poza tem wiele przyczyn, o których teraz nie warto już wspominać... Ale przybycie Piotra zmieniło wszystkie warunki i postawiło rzeczy w naturalnym ich porządku. Czyż tak nie jest najlepiej?...
Wilhelm się oburzył:
— Najlepiej?... Czyż nie widzisz, że konam z bólu, że życie moje jest zmarnowane!
Wstała, odłożywszy robotę i, z twarzą surową, chociaż złagodzoną tkliwem spojrzeniem, zbliżyła się do Wilhelma i, wyprostowana, rzekła z energią:
— Mój synu, wiesz, że bardzo cię kocham i pragnę dla ciebie sławy, której godnym byłeś dotychczas... Lecz byś nie utracił praw już zdobytych, nadeszła potrzeba zrzeczenia się... Przypomnij sobie twoją słabość przed paru tygodnia-