Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

winieneś, chociażby przez szacunek dla własnej twojej wyższości.
Pozostawszy sam, Wilhelm zaczął się gorączkowo zastanawiać nad znaczeniem jej słów oględnych i niezupełnie jasno wypowiedzianych. Wiedział, że ona chce i pragnie tylko rzeczy bardzo dobrych, szlachetnych i potrzebnych. Lecz jej słowa popychały go ku wyższemu heroizmowi, kazały mu się zastanawiać nad własną niepewnością i nad lekkomyślnością zamiaru powierzenia swego wynalazku pierwszemu lepszemu ministrowi wojny, temu, którego los wyznaczył, by dziś dzierżył to stanowisko. Niepewność Wilhelma jeszcze się wzmogła. Zdawało mu się, że można rzeczywiście lepiej spożytkować doniosłość uczynionego odkrycia. Ale nagle stanęła mu w myśli Marya i wymagane przez babkę zrzeczenie się tej ukochanej dziewczyny. Jakto... więc miał ją ustąpić komu innemu?... Nie, nie, taka ofiara była ponad możność sił ludzkich! Serce pękało mu z bólu i czuł, że nie zdobędzie się na odwagę wyrzeczenia się ostatniej radości, jaką życie mogło mieć dla niego.
Przez parę dni następnych Wilhelm wiódł z sobą ciężkie wewnętrzne walki, przypominając sobie sześcioletni pobyt Maryi pod dachem tego rodzinnego dworku pełnego dotąd szczęścia, pracy i wesołości. W pierwszych latach uważał ją za swoją przybraną córkę, lecz od chwili, gdy po-