Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

budzeni, walczyli z ukrytym celem poświęcenia się; wreszcie Wilhelm zaczął jej opowiadać historyę rozwoju jej miłości dla Piotra, poczynając od pierwszego dnia, gdy go ujrzała. Zrazu była mu niechętna, potem rozciekawiona tajemnicą nieszczęść tego młodego księdza, wreszcie zaczęła z nim sympatyzować, a pokochała go, widząc, że staje się jego lekarstwem. Młodymi byli oboje, więc natura dopełniła ich uczucia miłością.
W miarę jak Wilhelm przytaczał dowody wzrastającej jej miłości dla Piotra, Marya ulegała nieznanemu jej dotąd wzruszeniu i, drżąc cała, przeczyła:
— Nie... nie... mylisz się... ja Piotra kocham, ale tak jak was wszystkich... gdybym czuła względem niego coś innego, przyznałabym się przed tobą... wiesz, że nie umiem kłamać.
Lecz Wilhelm postanowił być nieubłaganie okrutnym, zwłaszcza względem samego siebie, i chociaż serce pękało mu z bólu, chciał dobadać się prawdy, bo tylko tym sposobem mogło, powrócić szczęście, jeżeli nie dla niego, to dla istot które ukochał.
— Maryo... nie zapieraj się... Maryo... ja wiem, że mnie kochasz, ale kochasz inaczej, niż Piotra. M nie szanujesz, jesteś do mnie bardzo przywiązana, kochasz mnie jak córka. Przypomnij sobie, jakie miałaś dla mnie uczucia, gdyśmy postanowili się pobrać. Wówczas serce twoje było zupeł-