Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

nie wolne, więc zgodziłaś się na małżeństwo ze mną, bo radowała cię uciecha nas wszystkich, a przytem czułaś, że zostawszy moją żoną będziesz szczęśliwą i spokojną... zgodziłaś się więc przez rozsądek, przez przywiązanie, ale nie przez miłość dla mnie. Naraz, w domu naszym zjawił się Piotr. Serce twoja zaraz ku niemu wybiegło i pokochałaś go tak, jak kobieta kocha swego kochanka i męża.
Marya coraz wyraźniej czytała teraz w swem sercu i znajdowała w niem potwierdzenie słów Wilhelma, lecz nie chciała się do tego przyznać i coraz energiczniej przeczyła.
— Dlaczego zaprzeczasz oczywistości?... Maryo, moje ty ukochane dziecko, wiedz, że o nic ciebie nie obwiniam! Sam sprowadziłem tutaj Piotra... sam chciałem, abyście się pokochali... oto stary waryat ze mnie... Co się stać miało, stało się... i zapewne, że tak będzie najlepiej. Pragnąłem tylko o tem wszystkiem dowiedzieć się prawdy z własnych ust twoich, by postąpić jak uczciwość nakazuje.
Rozpłakała się zwyciężona. Czuła teraz jakby rozdarcie własnego serca i sama po raz pierwszy ujrzała nową w niem prawdę.
— Ach, jaki ty niedobry jesteś, Wilhelmie... jaki bardzo niedobry, poco mnie zmusiłeś do odkrycia w sobie rzeczy nieznanej. Przysięgam ci, że gdy zacząłeś ze mną mówić, nie zdawałam sobie sprawy, iż kocham Piotra inaczej niż wa s