Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/293

Ta strona została uwierzytelniona.

została żoną tego młodego i kochanego przez nią mężczyzny.
— Zostań, nie puszczę ciebie... To nie ja w tej chwili przemówiłem... to tamten drugi ja, który musi umrzeć, który już umarł. Bracie, na pamięć naszej drogiej matki, na pamięć naszego ojca, zaklinam cię: pozostań z nami... Przysięgam ci, że od uczynionej ofiary nie cofnę się... Maryi zrzekłem się dla twojego szczęścia, dla jej szczęścia i teraz od was zależy cała moja radość w życiu... zastosujcie się do mej woli, bo inaczej cierpienie moje będzie bez granic i bez końca!
Padłszy sobie w objęcia, całowali się, płacząc. Już nieraz wyłączył ich taki serdeczny uscisk, wszakże nigdy nie odczuli głębiej niż w tej chwili całego ogromu wzajemnego przywiązania i zlania się w jedno z serc braterskich. Starszy zdawał się darzyć młodszego energią życia, a ten przelewał na brata bezgraniczną czułość swej natury. Chwila ta była dla nich niewypowiedzianą błogością. Wszystkie cierpienia i nędze świata znikły a pozostała tylko miłość, tworząca miłość, jak słońce tworzy światło. Bozkość tego przeczystego upojenia wynagradzała im łzy przeszłe i przyszłe. Opleceni ramionami ginęli w uścisku, a tuż poza nimi widniał na horyzoncie olbrzymi Paryż, pracujący dla niewiadomej jeszcze przyszłości, Paryż pełen wezbranego życia, dyszącego w znoju bezustannego wysiłku!