Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem do pracowni weszła Marya. Wszystko odbyło się z wielką prostotą. Wilhelm, wyrwawszy się z objęć brata, przyprowadził go ku Maryi i zmusił ich, by podali sobie dłonie. Z razu szarpnęła się w tył, odmawiając w imię danego przyrzeczenia, którego pragnęła dotrzymać. Lecz ogarnęło ją niewypowiedziane wzruszenie na widok łzami zalanych twarzy obudwóch braci. Czuła, że ich łączy słodka, braterska jedność, że serca ich odniosły zwycięztwo nad wszystkiemi wyrozumowanymi względami. Uniesiona ich egzaltacją uległa jej z łatwością i zdawało się jej, że oddawna była już w zupełnem porozumieniu z Piotrem, by przyjąć miłosny dar, jaki im składał Wilhelm, wzniósłszy się ponad samego siebie. Ulegając tchnieniu nadzwyczajności, wszyscy troje nie dziwili się niespodzianie zachodzącej scenie. Milcząc z nadmiaru wzruszeń, patrzyli na siebie z bezgranicznem przywiązaniem. Marya chciała coś powiedzieć, lecz nie mogła, bo łzy trysnęły jej z oczu.
Wówczas Wilhelm, nagłą ogarnięty myślą, pobiegł na schody, prowadzące do sypialnych pokoi na górze, i przystanąwszy na pierwszych stopniach, zawołał:
— Babko! babko! chodź do nas, bo ciebie nam potrzeba!
Staruszka ukazała się prawie natychmiast i zeszła na dół powoli, po królewsku, jako poważa-