Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/295

Ta strona została uwierzytelniona.

na pani domu, w którym nic stać się nie mogło bez jej woli i zgody.
— Babko, — rzekł Wilhelm — powiedz tym dzieciom, że powinni się pobrać. Powiedz im, żeśmy o tem z sobą mówili i że taka jest twoja rada i twoje postanowienie.
Blada, szczupła twarz babki spromieniała cichą radością i skinąwszy głową na znak potwierdzenia, powiedziała spokojnie:
— Tak jest rzeczywiście. Tak będzie najrozsądniej.
Wówczas Marya rzuciła się jej na szyję, ostatecznie zwyciężona i szczęśliwa. Wola babki i życzenie Wilhelma zgodnemi były z popędem własnego jej serca, dlaczegóż więc nie miała się oddać czarowi okoliczności, zmieniających losy jej istnienia.
Wilhelm chciał, by zaraz oznaczono datę ślubu i przystąpiono do urządzenia na górze mieszkania dla młodego małżeństwa. Piotr wylękłemi oczyma spojrzał na brata, obawa go zdjęła, iż Wilhelm, nieuleczony z miłości, będzie cierpieć, żyjąc z nim pod jednym dachem. Wspomniał więc, że po ślubie wyjadą w podróż.
— Po co? — rzekł Wilhelm. — Chcę, abyście razem z nami zamieszkali. Nie dlatego was żenię, by was oboje stracić, lecz przeciwnie, by was mieć zawsze przy sobie. O mnie się nie kłopoczcie!... Ja mam pracę!... Zaniedbałem się temi